W Prima Aprilis na kapliczkę

W niedziele, tak właśnie w Prima Aprilis, wstaliśmy w cześnie rano, potem szybko zjedliśmy śniadanie. Po śniadaniu razem z Marysią zaczęłam się pakować (od razu mówie nie mieliśmy na rękach zegarków) nagle wchodzi pan Marek i mówi, że wszyscy na nas czekają, a wy jeszcze niespakowane? Szybko chwyciłam za torbę i wyszłam z pokoju, kiedy pan Marek powiedział ze śmiechem Prima Aprilis. My poszłyśmy do pokoju, kiedy znowu przyszedł pan Marek i mówi: ja was nabrałem, chłopcy sami się nabrali : usłyszeli, że już jedziemy i sami zeszli do samochodu. Potem naprawdę pojechaliśmy na Gardę, gdzie na początku wiało 6m/s zrobiliśmy sprzęt i zeszliśmy na wodę.

Na początku trening był bardzo udany, jednak potem  zaczęło się rozwiewać. Na treningu nadal się rozwiewało, potem jeszcze przeszła duża fala i na dodatek byliśmy zmęczeni, dlatego spłynęliśmy do portu. Gdy byliśmy w porcie trener dowiedział się od bosmana, że siła wiatru nadal ma rosnąć dlatego pan Marek postanowił, że nie schodzimy. Lecz nadal nie mieliśmy  co zrobić z całym popołudniem  i wtedy trener zdecydował, że wchodzimy na kapliczkę. Ja bardzo marudziłam i nie miałam sił, żeby wejść może dlatego, że całą siłę wykorzystałam na treningu. Po wielu marudzeniach weszłam, ale przyznaje, że żałuje, że odrazu nie weszłam bez marudzenia, ponieważ widok z góry jest przepiękny.

Potem jak zazwyczaj skaczące zdjęcie …

i wpisanie się do księgi.

 Pod koniec drogi trener zatrzymuje się i mówi: nie tu skręciłem musimy się zawrócić. Ja i mój kolega (Piotrek) ze smutnymi minami zawróciliśmy się i znowu trener mówi ze śmiechem Prima Aprilis. Po zejściu z kapliczki pojechaliśmy na Ledro i obiad, a potem spać. Te Prima Aprilis  zapamiętam na zawsze.

Pozdrawiam Wiktoria.

Dodaj komentarz

Adres elektroniczny nie będzie publicznie widoczny.

*

*